| EKIPA: (od lewej) Piotrek, Marta, Kasia, Hania, Daria, Tomek, Wojtek | 
| Katedra Notre Dame i my | 
| Moulin Rouge | 
Po zameldowaniu się w hotelu (Hipotel) i ogarnięciu się wybraliśmy się na zwiedzanie Montemartru i Moulin Rouge, po drodze zahaczając o smaczne azjatyckie jedzonko. Pierwszym przystankiem był Plac Pigalle (niestety kasztanów nie było J ), a później dzielnica kabaretów, sex shopów i innych uciech, ze słynnym Moulin Rouge w roli głównej. Generalnie niczym nas nie powaliło więc ruszyliśmy spacerkiem w kierunku Sacre-Coeur, w którym to od ponad stu lat odbywa się całodobowa adoracja. Bazylika ta zrobiła na nas ogromne wrażenie – pięknie oświetlona z zewnątrz, wyróżniała się swoją śnieżnobiałą elewacją. Po wejściu do środka przez długi czas nie chcieliśmy wyjść – głównie dlatego, że było nam dosyć zimno (na dworze ok. -5st), a w środku przyjemne ciepełko połączone z melodyjnym dźwiękiem modlitwy w języku francuskim wydobywającym się z głośników. Mimo późnej pory (piątek ok. 21) było dosyć dużo ludzi, którzy przyszli choćby na chwilę wziąć udział w czuwaniu. Potem już tylko powrót do hotelu i imprezka u Hanki (wino i ser musiały być, a jak!). Trzeba było zbierać siły na sobotę – w końcu jeszcze tyle do zobaczenia!
Sobota, 4 lutego 2012
Naszym pierwszym punktem była Ile de la Cite, z Notre Dame jako główna atrakcja. Sama wysepka jest bardzo przyjemna i można udać się na całkiem miły spacerek np. wzdłuż nabrzeża Sekwany. Katedra  Notre Dame – szczerze mówiąc nie zrobiła na nas aż tak wielkiego wrażenia jakiego się spodziewaliśmy, ale nie znaczy to, że nie jest piękna. Wspaniałe, ogromne, wielokolorowe rozety oraz misternie rzeźbione portale główne muszą zrobić na każdym wrażenie. W środku, jak dla nas, jest trochę zbyt ponuro i komercyjnie (kioski z dewocjonaliami, automaty na monety, nawet stanowiska do słuchania muzyki sic!) i nawet o tej porze roku tłumy turystów. Wspaniałe wrażenie robiły oświetlone południowym światłem wielokolorowe rozety, które od środka wyglądały jeszcze ładniej niż z zewnątrz. 
| My i Wieża Eiffla | 
Następnie udaliśmy się w kierunku dzielnicy łacińskiej, gdzie w planie był Panteon i Sorbona. Niestety kolejka i cena skutecznie nas odstraszyły i nie zwiedziliśmy Panteonu, świątyni nauki, grobowca wielu znanych ludzi  (m.in. Maria Skłodowska-Curie). Jednak z zewnątrz budynek ten, który pierwotnie był budowany z założeniem, że będzie pełnił funkcję kościoła, wyglądał bardzo ładnie, z ogromnymi kolumnami w stylu greckim (tak mi się wydaje) od frontu. Jednak centralnym i skupiającym uwagę punktem jest ogromna kopuła w samym środku budowli, która umożliwia rozpoznanie Panteonu z każdego tarasu widokowego w Paryżu. Po smacznej i rewitalizującej kawie w pobliskiej kawiarni pełni energii udaliśmy się do następnego punktu wycieczki (po drodze podziwiając budynki College de France i Sorbony), a była to chyba najbardziej charakterystyczna atrakcja turystyczna ,  wieża Eiffla. Z daleka wydawała się ona niewielka, jednak zbliżając się z każdym krokiem robiła coraz większe wrażenie. W końcu był to nie lada wyczyn dla budowniczych w tamtych czasach (ponad sto lat temu), aby wznieść taką konstrukcję o wysokości 300m. Po zrobieniu pamiątkowych zdjęć stwierdziliśmy, że grzechem byłoby być pod wieżą i nie wejść na nią – tak więc po odstaniu ok. 30min w kolejce udaliśmy się pieszo na drugie piętro wieży (ok. 115m). Muszę tu wspomnieć , że opcja pieszej wspinaczki  (4,7 Euro) jest ok. połowę tańsza od wjazdu windą (ok. 9 Euro). Zresztą nawet się cieszyliśmy na spacerek, bo doskwierało nam już trochę zimno więc taka wspinaczka była bardzo rozgrzewająca. Widoczki z góry były zachwycające, tym bardziej, że mieliśmy szczęście do pogody – cały dzień bezchmurne niebo i słoneczko z lekkim mrozem. Z góry można dostrzec wszystkie najciekawsze atrakcje turystyczne Paryża w tym rozciągające się u podnóży wieży Champs de Mars (Pola Marsowe).
Po zejściu koniecznie musieliśmy się gdzieś ogrzać, bo trochę nas jednak przewiało u góry. Po smacznym posiłku pojechaliśmy na Champs-Elysees (Pola Elizejskie),  gdzie oczywiście należało zobaczyć Arc de Triomphe (Łuk Triumfalny) i przespacerować się po Polach Elizejskich, z samymi lansiarskimi sklepami typu Luis Vuitton, Cartier itp.
Koniecznie chcieliśmy jeszcze zobaczyć Luwr – wiadomo, że nie byliśmy w stanie zwiedzać tego ogromnego muzeum, ale zdjęcie jakże charakterystycznej piramidy, wznoszącej się na dziedzińcu Luwru, trzeba było zaliczyć. Jako, że czas nas gonił udaliśmy się w drogę powrotną do hotelu,  gdzie zostawiliśmy nasze bagaże, aby udać się na lotnisko Orly, gdzie spędzamy noc,  aby rano w niedzielę odlecieć do Kuala Lumpur, a stamtąd do Krabi. Warunki nie są zbyt szałowe, ale jakoś trzeba sobie radzić, np. pisząc pierwszy wpis do bloga J Jest godzina 4:30 rano, więc już tylko 5 godzin do wylotu! Następny wpis będzie kiedy  uda nam się jakoś ogarnąć po tej wyczerpującej podróży
Kasia i Wojtek
Pierwszy!!:)(Wojtek jak na Weszło;) ) Powiem Wam tak: że zimno w Paryżu to spoko ale tych 26 stopni na plusie dzisiaj to Wam nie wybaczę ;) Czekam na foty bez ubrań(prawie).
OdpowiedzUsuńP.S. Szwagier, kiedy tyś ostatnio tak krótko żeś się ogolił?:)
No 26 to tu jest wieczorem, w ciągu dnia to w słońcu ciężko wytrzymać:) Pozdro!
Usuń