Dzień 6 i 7, czwartek 9.02.2012, piątek 10.02.2012
| Kasia w kasku w sklepie | 
Chciałbym przy okazji wspomnieć o komunikacji, tu w Tajlandii. Ruch jest lewostronny i nie ukrywam, że to wzbudzało główne wątpliwości , czy damy radę się tu sprawnie przemieszczać. Pierwszego dnia, jak już wspominaliśmy, wypożyczyliśmy skutery, które są tutaj najpopularniejszą formą przemieszczania się zarówno wśród turystów jak i miejscowych (widzieliśmy nawet po 5 osób jadących jednym skuterem!). Jest to też najtańsza opcja – wypożyczenie skutera na jeden dzień kosztuje 200 Baht (ok. 20zł) natomiast paliwo kosztuje ok. 35 Baht (3,5zł). 
| Tankowanie na jednej ze stacji | 
| Nasz domek w Green View Resort w Ao Nang | 
Piątek 10.02.2012
Na piątek mieliśmy zaplanowaną całodniową wycieczkę do buddyjskiej Świątyni Tygrysa i do parku narodowego Panom Benja, którego główną atrakcją jest piękny wodospad. Dzień zaczął się kiepsko, bo od razu mieliśmy ok. 45 obsuwy z powodu małych problemów w wypożyczalni skuterów.  Jednak, gdy już ruszyliśmy ( w sumie 4 skutery) wszystko było tak, jak zaplanowaliśmy. Trasa była przepiękna i dzięki temu, że byliśmy niezależni mogliśmy poznawać różne miejsca, do których pewnie byśmy nie trafili, gdybyśmy byli na wycieczce z biura podróży. 
| Kasia z małpą pod świątynią Tiger Cave Temple | 
| My i Budda | 
| Zachód słońca przy Ao Nang Beach | 
Wracając do Świątyni Tygrysa - nie jest to nic specjalnego, ale trzeba przyjechać, żeby się przekonać. Nie jest to świątynia tak jak budynki naszych kościołów, jest to ogromny posąg osadzony w czymś w rodzaju wieży/kapliczki . Poza świątynią na szczycie góry, która znajduje się tuż obok znajduje się ogromny posąg Buddy, ale żeby tam dojść trzeba pokonać ponad 1200 schodów, których stopnie momentami są tak wysokie i strome, że naprawdę trzeba uważać, żeby się nie przewrócić (stopnie momentami prawie sięgały nam do kolan). Udało nam się dotrzeć na szczyt dość szybko, ale byliśmy mokrzy i odrobinę wykończeniJ Na górze złoty posąg Buddy i inne drobne figurki, ogromny taras i widok na okolicę. Dla nas również nic szczególnego. Myślałam, że zrobi na nas większe wrażenie, jednak tak nie było. Trochę to wszytko było kiczowate i zaniedbane, a więc to, co zobaczyliśmy na górze nie wynagrodziło nam trudów wchodzenia po schodach. Zejście było gorsze niż wejście, szczególnie, że idąc w dół stromizna trochę przerażała. Na pewnym etapie schodzenia wszystkim zaczęły drżeć nogi, ale trzeba było zejść, nie było innego wyjścia.  Na dole rozciąganie łydek i ud, no i uważanie, żeby małpki, których w tym miejscu było dużo, nie ukradły naszych rzeczy. Marcie jedna z nich chciała wyrywać  torebkę i już prawie dobrała się do zamka. To było niesamowite szczególnie jeśli jest się przyzwyczajonym do widoku kotów i psów na ulicy. 
Po wykańczającej wizycie na górze wsiedliśmy na skutery i jechaliśmy kolejne 20 km do Parku Narodowego, aby zobaczyć wodospad Huay Toh.  Widoki po drodze wspaniałe, coraz bardziej dziko, coraz mniej zamieszkane tereny, drogi coraz to gorsze (dziury w asfalcie dziwnie podobne do tych naszych). Dotarliśmy i udaliśmy się pieszo przez Park Narodowy (wejściówka kosztowała 100Baht – 10zł), który był dżunglą, do wodospadu, gdzie większość z nas zażyła orzeźwiającej kąpieli w dość chłodnej (jak na Tajlandię) ale za to słodkiej wodzie ( w morzu przeważnie temperatura jest bardzo wysoka).  Bardzo nam się w tym miejscu podobało, było to zupełnie inna przyroda od tej, którą widzieliśmy do tej pory. Poczuliśmy egzotykę tego miejsca.
No, ale trzeba było się zbierać, bo przed nami była daleka droga do domu. Wieczór chcieliśmy spędzić, oglądając tajski boks (a konkretnie jego miejscową odmianę -Krabi Muai Thai), jednak okazało się, że nie jest to aż tak tanie, jak nam się wydawało 800 lub 1200 Baht – trochę drogo, biorąc pod uwagę, że mamy za sobą i przed sobą dużo innych wydatków. Zrezygnowaliśmy, ale razem z Martą i Piotrkiem podjechaliśmy pod halę, na której walki miały się odbyć walki i zapytaliśmy, czy możemy wejść do środka, żeby choć przez moment poczuć klimat tego miejsca i pocykać kilka zdjęć. Ten bardzo męczący dzień zakończyliśmy spokojnie. Nie spotykaliśmy się całą ekipą, jedynie z Martą i Piotrkiem na werandzie przed domkiem chwilę pogadaliśmy i poczytaliśmy. Wszyscy byli bardzo zmęczeni (jak każdego dniaJ )i  stwierdziliśmy, że trzeba się w końcu wyspać, bo ostatnie wieczorne spotkania kończyły się ok. 4 lub 3 nad ranem, a rano wcale długo nie śpimy. 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz