niedziela, 12 lutego 2012

Dzień 6 i 7

Dzień 6 i 7, czwartek 9.02.2012, piątek 10.02.2012
Kasia w kasku w sklepie
Mamy za sobą kolejne dwa dni, które niestety tak szybko zlatują, że nawet się nie zorientujemy a już jest wieczór. Dzień w Tajlandii trwa przez cały rok ok. 12 godzin, czyli słońce zachodzi ok. 19:00. Wczoraj (czwartek) mieliśmy dzień wolny, czyli generalnie odpoczynek, plaża, spacery i wieczorna impreza zakończona kalamburami na plaży. Jako, że nie mieliśmy już wypożyczonych skuterów to udaliśmy się naszym shuttle busem na pobliską plażę (Ao Nang Beach), która niestety nie jest aż tak piękna jak te które widzieliśmy wcześniej. Może gdybyśmy od niej zaczęli to byśmy się nią trochę zachwycili. Generalnie cały dzień był bardzo leniwy i spokojny, ale takie też są potrzebne. A wieczór spędziliśmy na plaży, popijając piwko i grając w kalambury, było naprawdę wesoło.

Chciałbym przy okazji wspomnieć o komunikacji, tu w Tajlandii. Ruch jest lewostronny i nie ukrywam, że to wzbudzało główne wątpliwości , czy damy radę się tu sprawnie przemieszczać. Pierwszego dnia, jak już wspominaliśmy, wypożyczyliśmy skutery, które są tutaj najpopularniejszą formą przemieszczania się zarówno wśród turystów jak i miejscowych (widzieliśmy nawet po 5 osób jadących jednym skuterem!). Jest to też najtańsza opcja – wypożyczenie skutera na jeden dzień kosztuje 200 Baht (ok. 20zł) natomiast paliwo kosztuje ok. 35 Baht (3,5zł).
Tankowanie na jednej ze stacji
Przy wypożyczaniu warto pamiętać, aby nie zostawiać paszportu w zastaw, mimo, że wypożyczający chcą właśnie ten dokument. Nam udało się zostawić tylko dowód osobisty, który w Tajlandii i tak jest raczej bezużyteczny. Warto też pobieżnie obejrzeć skuter przed wyjechaniem z wypożyczalni i sprawdzić, czy nie ma większych uszkodzeń, aby uniknąć próby wymuszenia pieniędzy od wypożyczających. Generalnie jazda skuterem sprawia nam mnóstwo frajdy – można dotrzeć do wielu ciekawych miejsc, do których ciężko się dostać w inny sposób. Poza tym trzeba przyznać, że drogi są w bardzo dobrym stanie. Nie wiem jak w innych częściach Tajlandii, ale region Krabi wypada bardzo dobrze. Nawet do ruchu lewostronnego można się przyzwyczaić. I kto wie może powrót do prawostronnego na początku sprawi nam problem.
Nasz domek w Green View Resort w Ao Nang


Piątek 10.02.2012

Na piątek mieliśmy zaplanowaną całodniową wycieczkę do buddyjskiej Świątyni Tygrysa i do parku narodowego Panom Benja, którego główną atrakcją jest piękny wodospad. Dzień zaczął się kiepsko, bo od razu mieliśmy ok. 45 obsuwy z powodu małych problemów w wypożyczalni skuterów.  Jednak, gdy już ruszyliśmy ( w sumie 4 skutery) wszystko było tak, jak zaplanowaliśmy. Trasa była przepiękna i dzięki temu, że byliśmy niezależni mogliśmy poznawać różne miejsca, do których pewnie byśmy nie trafili, gdybyśmy byli na wycieczce z biura podróży.
Kasia z małpą pod świątynią Tiger Cave Temple
Jak się okazało w tym dniu zrobiliśmy na skuterach grubo ponad 100 km, co odczuliśmy na własnej skórze dosłownie i w przenośni. Trochę nas słońce dopiekło, a tyłki, szczególnie pasażerek, zapewne odpadały. Mój dość się nacierpiałJ Ale wracając do atrakcji, które w tym dniu mogliśmy zobaczyć to były nimi Tiger Cave Temple, czyli po naszemu  Świątynia Tygrysa (buddyjska) oraz Panom Benja National Park z wodospadem w roli głównej. Poza tym po drodze wstąpiliśmy na lokalne targowisko, gdzie można było nacieszyć oczy różnymi miejscowymi przysmakami, a były nimi owoce, warzywa, ryby oraz różne dziwne zwierzęta na patyku zapiekane w cieście w oleju. My np. kupiliśmy sobie krewetki zapiekane prawdopodobnie z bazylią a dla orzeźwienia shake ze świeżych owoców (20Baht – 2 zł). Pycha. Była też przerwa na tankowanie i tu kolejne odkrycie oprócz butelek z benzyną są w okolicy również stacje innego rodzaju. Jest budka, w której siedzi sobie człowiek.
My i Budda
W budce znajduje się duża beczka benzyny, z której odprowadzony jest wąż, który z kolei po nakręceniu korbki wypełni przezroczysty zbiornik znajdujący się ponad głową, a z którego to poprowadzony jest wąż, który wkładamy do bakuJ Proste! Oczywiście normalne stacje też tutaj są, tylko ni ma ich aż tak dużo jak u nas. Jak się wjedzie do miasta (Krabi), wtedy drogi są coraz to szersze, ruch jest większy i cywilizacja w naszym europejskim mniemaniu jest tam obecna. Jadąc dzisiaj mieliśmy okazję zobaczyć domki, które były usytuowane wśród bujnej roślinności i gdzie zapewne cywilizacja jeszcze długo nie dotrze, bo i po co, żeby zepsuć to co mają? Innym razem mijaliśmy domy, które należały zapewne do bogatszych mieszkańców. A wszystko to otoczone bujną i różnorodną roślinnością koloru zielonego. Dżungla!!!

Zachód słońca przy Ao Nang Beach


Wracając do Świątyni Tygrysa - nie jest to nic specjalnego, ale trzeba przyjechać, żeby się przekonać. Nie jest to świątynia tak jak budynki naszych kościołów, jest to ogromny posąg osadzony w czymś w rodzaju wieży/kapliczki . Poza świątynią na szczycie góry, która znajduje się tuż obok znajduje się ogromny posąg Buddy, ale żeby tam dojść trzeba pokonać ponad 1200 schodów, których stopnie momentami są tak wysokie i strome, że naprawdę trzeba uważać, żeby się nie przewrócić (stopnie momentami prawie sięgały nam do kolan). Udało nam się dotrzeć na szczyt dość szybko, ale byliśmy mokrzy i odrobinę wykończeniJ Na górze złoty posąg Buddy i inne drobne figurki, ogromny taras i widok na okolicę. Dla nas również nic szczególnego. Myślałam, że zrobi na nas większe wrażenie, jednak tak nie było. Trochę to wszytko było kiczowate i zaniedbane, a więc to, co zobaczyliśmy na górze nie wynagrodziło nam trudów wchodzenia po schodach. Zejście było gorsze niż wejście, szczególnie, że idąc w dół stromizna trochę przerażała. Na pewnym etapie schodzenia wszystkim zaczęły drżeć nogi, ale trzeba było zejść, nie było innego wyjścia.  Na dole rozciąganie łydek i ud, no i uważanie, żeby małpki, których w tym miejscu było dużo, nie ukradły naszych rzeczy. Marcie jedna z nich chciała wyrywać  torebkę i już prawie dobrała się do zamka. To było niesamowite szczególnie jeśli jest się przyzwyczajonym do widoku kotów i psów na ulicy.
Po wykańczającej wizycie na górze wsiedliśmy na skutery i jechaliśmy kolejne 20 km do Parku Narodowego, aby zobaczyć wodospad Huay Toh.  Widoki po drodze wspaniałe, coraz bardziej dziko, coraz mniej zamieszkane tereny, drogi coraz to gorsze (dziury w asfalcie dziwnie podobne do tych naszych). Dotarliśmy i udaliśmy się pieszo przez Park Narodowy (wejściówka kosztowała 100Baht – 10zł), który był dżunglą, do wodospadu, gdzie większość z nas zażyła orzeźwiającej kąpieli w dość chłodnej (jak na Tajlandię) ale za to słodkiej wodzie ( w morzu przeważnie temperatura jest bardzo wysoka).  Bardzo nam się w tym miejscu podobało, było to zupełnie inna przyroda od tej, którą widzieliśmy do tej pory. Poczuliśmy egzotykę tego miejsca.

No, ale trzeba było się zbierać, bo przed nami była daleka droga do domu. Wieczór chcieliśmy spędzić, oglądając tajski boks (a konkretnie jego miejscową odmianę -Krabi Muai Thai), jednak okazało się, że nie jest to aż tak tanie, jak nam się wydawało 800 lub 1200 Baht – trochę drogo, biorąc pod uwagę, że mamy za sobą i przed sobą dużo innych wydatków. Zrezygnowaliśmy, ale razem z Martą i Piotrkiem podjechaliśmy pod halę, na której walki miały się odbyć walki i zapytaliśmy, czy możemy wejść do środka, żeby choć przez moment poczuć klimat tego miejsca i pocykać kilka zdjęć. Ten bardzo męczący dzień zakończyliśmy spokojnie. Nie spotykaliśmy się całą ekipą, jedynie z Martą i Piotrkiem na werandzie przed domkiem chwilę pogadaliśmy i poczytaliśmy. Wszyscy byli bardzo zmęczeni (jak każdego dniaJ )i  stwierdziliśmy, że trzeba się w końcu wyspać, bo ostatnie wieczorne spotkania kończyły się ok. 4 lub 3 nad ranem, a rano wcale długo nie śpimy.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz